wtorek, 26 października 2010

Dark Sector ? Z pewnością tam jest miejsce tej gry.

Nazwa: Dark Sector
Gatunek: akcja (TPP)
Rok wydania: 2009
Studio: Digital Extremes

W świecie gier komputerowych od dawna widać zwrot w stronę szerszej publiki. Gry już dawno przestały być produktem kierowanym do wybranych grup wiekowych, a za sprawą popularności konsol, stały się rozrywką dla wszystkich, mamy, taty czy psa. Jeśli żaden z czytających te słowa nie zrozumiał jeszcze dlaczego to jest złe...no cóż, nie będę starał się tłumaczyć dalej. Krótko - coś dla wszystkich = obniżona jakość. Zawsze.

Tyle słowem wstępu, który pozornie nie ma nic wspólnego z grą. A raczej chciałbym, by takiego związku nie miał. W każdym razie..Dark Sector !
Grę zaczynamy agentem specjalnym, Haydenem Tenno, który zostaje wysłany do fikcyjnego miasteczka Lasrii w Związku radzieckim. Nasz protoagonista nie jest za bardzo zadowolony z zadania, sugestywnie jęcząc i narzekając jak baba. A jakież to zadanie ? Podłożenie ładunków wybuchowych w obozie niejakiego Meznera oraz znalezienia Wiktora. Kim są ci dwaj ? Mezner to nieuchwytny szaleniec władający bronią biologiczną - Technocytem, który zmienia ludzi w pokręcone dziwadła i agresywne bestie. Wiktor to agent, jednak nie widzimy go za długo - Hayden szybko go zabija, podkłada ładunki oraz za rozkazem szefa wyrusza w pościg za Meznerem.
Początek jest nastrojowo nałożony czarno-białym filtrem, jednak reszta miłego nastroju nie buduje. Chowanie się za przeszkodami, strzelanie do następnych fal przeciwników..widzieliśmy to już w Gears of War oraz Resident Evil 5. Jednak nie jest to jeszcze męczące. Jeszcze.

Pod koniec prologu mierzymy się ze szturmowym śmigłowcem, w którego radośnie prujemy z wyrzutni rakiet - motyw oklepany i męczący z powodu kamery, która najnowszą konsolową modą, zawieszona jest ponad prawym ramieniem bohatera. Zaręczam, że jeszcze kilka razy będziecie na nią narzekać - jest po prostu za blisko bohatera ! Wrogowie często będą otaczać gracza, korzystając tylko z faktu, że ten nie może szybko się rozejrzeć.
Pokonawszy Helikopter Śmierci (I ginąc kilkanaście razy, bo kamera najwidoczniej bardzo nie lubi pokazywać nam niebo.) Widzimy scenkę z Haydenem i Meznerem. Nasz cel misji z jakichś powodów nie zabija bohatera, zamiast tego dostajemy dramatyczne pchnięcie od dziwadła znanego (gra nam tego oczywiście nie powie) jako Nemezis.

Pchnięcie zaraża Haydena Technocytem, dając nam naturalnie nową zdolność. BUMERANG ŚMIERCI ! Tak. To jest broń godna głównego bohatera. Bumerangoszuriken. Aha, wraz z zarażeniem nie możemy swobodnie używać broni przeciwników - (Co właściwie jest dość idiotyczne zważywszy na fakt, iż przez całą grę nie spotykamy ani jednej istoty zdolnej władać bronią palną). Wracamy do naszego Glaive, bo tak dostojnie broń zwie się w oryginale. Jest zaskakująco słaba ! Widząc trzy groźnie wyglądające ostrza, spodziewasz się, że to cacko będzie kosić wrogów, odcinać kończyny, dekapitować każdego przeciwnika...niezupełnie. Nawet najsłabszy przeciwnik wymaga co najmniej dwóch uderzeń, nawet przy wzmocnionym ciosie ! Odciąć to i owo da się, jednak częściej jest to zwyczajny przypadek. Nie pomaga specjalna umiejętność After Touch, która umożliwia celowanie szurikenem- niezwykle rzadko udawało mi się odcinać komuś kończyny za jej pomocą. Przejęcie kontroli nad zmutowanym dyskiem przydaje się głównie do krótkotrwałej absorpcji żywiołów - ognia, lodu oraz elektryczności - pozwalają one graczowi na dalszy progres np. ogień przepala czarne wymioty (podobne jak w RE5) a elektryczność przeciąża elektroniczne zamki. Nie jest to jednak jedyne zastosowanie żywiołów, które wzmacniają obrażenia naszej zmutowanej broni oraz w połączeniu w detonacją skumulowanej energii i zdalnym sterowaniem nareszcie sprawia, że walka szurikenem staje się satysfakcjonująca i dynamiczna. Nie musimy już drętwo wymieniać ogień z przeciwnikiem, zamiast tego rozglądamy się za źródłem żywiołu - beczki z ciekłym azotem, koksownika czy uszkodzonej lampy - ciskamy, sterując w schowanych za osłonami niemilców i..cóż, przerabiamy ich na skwarki i rzeźby z lodu. Cóż jednak robić gdy nie mamy pod ręka uszkodzonej rurki z gazem ? Prujemy z normalnej broni.

Hayden może nosić raptem dwie sztuki broni plus cztery granaty. Nasz arsenał jest dość standardowy (obrzyny, karabiny, plus JEDNA snajperka), wyróżnić jednak trzeba, że pierwszą broń (pistolet, pistolet maszynowy, rewolwer) możemy używać wraz z naszym szurikenem. Druga pukawka ląduję zaś na plecach. Gdzie zaś nabywamy te cudeńka ? Na czarnym rynku, po absurdalnie wysokich cenach. Gracz za zwyczajny AKS, broń, która widzimy na pęczki, musi wybulić aż 20 000 rubli ! Dalej jest tylko gorzej. Nowe rodzaje broni są dodawane wraz z postępem w grze, zatem nie wiadomo na co warto zbierać pieniądze, a ceny powodują, iż nie mamy swobodnej zabawy w próbowaniu nowych pukawek. Dostępne są także standardowe ulepszenia - zwiększona szybkostrzelność, magazynek oraz pociski z Enferonem. Z czym ? Co daje to ulepszenie, przeciwko czemu jest dobre ? Tego nie dowiecie się z opisu, musicie obejrzeć CUTSCENKĘ W 3/4 GRY ! Wiem, że to lekkie czepiactwo, ale serio - leniliście się z arsenałem, nie leńcie się z pieprzonym opisem ! Ulepszeń nie możemy oczywiście cofać (gra wie lepiej, to zbyt skomplikowane, taka zabawa kombinacjami wspomagaczy pukawek). W dodatku nie możecie nawet sprzedać broni podręcznej, nawet w celu zebrania sumy na następną. Gra nie pozwala i już. Jeszcze się z tym niepozwalaniem spotkamy, oj taak.

Jako tako uzbrojeni i gotowi ruszamy do boju, z tym samym celem co wcześniej - zabić Meznera. Dość prędko wpadamy w schematyczność gry tzn. wymianę ognia, pseudozagadka, wymiana ognia, boss, nowa umiejętność, koniec etapu etc. Myślicie, że nie powinno się krytykować się za to gry akcji, jednak prawie każdy element tego schematu ssie ! Strzelanie z broni jest mało satysfakcjonujące, a chowanie się za przeszkodami zwalnia tempo rozgrywki. A niestety chować się musimy, ponieważ Hayden, jak każda zmutowana istota jest tak samo wrażliwy na pociski jak w prologu. W dodatku gra złośliwie wypuszcza na nas przeciwników walczących wręcz, na wypadek, gdybyście polubili strzelaniny. Boże, jak nienawidzę tych skurwieli. Hayden zwyczajnie nie radzi w walce wręcz, bezmyślnie machają szurikenem jak krowa ogonem. Jeśli jakimś cudem doczekacie do końca tych zapasów (co wymaga gwałcenia spacji), wyprowadzicie ciekawy finisher, który różni się tylko w zależności od przeciwnika i w zasadzie nie jest efektowny. Moją jedyną radą odnośnie walki wręcz jest zwyczajne jej unikanie. Zasypujcie wroga kulami i walcie szurikenem ile wlezie. Amen.

Na drodze Haydenowi stają także potężne istoty znany powszechnie pod nazwą bossów. O ile ich wygląd jest dość ciekawy, choć nie porywający (małpopodobny mutant, pseudopredator pomalowany na fluorescencyjne kolorki i mój ulubiony- walker Jackal), to walki są schematyczne i frustrujące. Niemal każdy z bossów ZABIJA NAS JEDNYM CIOSEM. Nie żartuję. Nasz bohater może przeżyć kule, uderzenie głazu, jednak pchnięcia ostrzem czy bliskiej eksplozji rakiety już nie. Pamiętacie Prototype i Alexa Mercera, który samojeden rozwalał Manhattan ? Hayden przy nim to podrzędny mutasek ze śmieszną bronią. Mamy jeszcze kilka bezużytecznych z powodu czasu trwania mocy tj. niewidzialność (musimy jej użyć raptem dwa razy) oraz tarcza. Nie możemy rozbudowywać naszych mocy tj. w Prototype, co najwidoczniej wg twórców gry było zbyt skomplikowane dla konsolowej braci.
Po czym zaś poznać, że czas rozglądać się za medykamentem ? Po migotaniu ekranu i sapaniu dzielnego agenta. Chyba nie spodziewaliście się paska życia, co ?

Wracając do historii - jest mocno przeciętna i obejmuje dosłownie cztery osoby - Haydena, Meznera, Yargo (zrzędliwy pułkownik GRU, który pomaga naszemu bohaterowi) oraz Nadię - dawną miłość? znajomą? protagonisty. Nie wiem, gra nie raczy wyjaśnić, w każdym razie Nadia jest zła, pomaga Meznerowi (Nawiasem mówiąc ona była Nemezisem i zaraziła Haydena). Historię łączą nuuudne cutscenki, usprawiedliwiające czemu musimy łazić po podziemiach czy kościołach. Nikt właściwie nie reaguje na mutację bohatera, nie robi z tego sprawy. Ot, taki katar, Hayden, na pewno ci przejdzie, tylko weź szczepionkę od Yargo ! Serio, troszkę rozbudowy, jakichś zagadnień nt. utraty człowieczeństwa ? Oczywiście, że nie. Dowiadujemy się tylko, że Hayden był ćpany narkotykami (stąd jego narzekanie z prologu) z polecenia szefa agencji dla której pracował- tak jak i Mezner. Zanim jednak powiem coś o nim i o zakończeniu, polecam scenę z Nadią, umierającą na rękach naszego bohatera (do jej pokonania musimy mieć pancerz, którego zdobycie trwa cały etap, co ciekawe sama zbroja NIE DAJE ABSOLUTNIE NICZEGO)- tak gównianej sceny nie widziałem chyba od czasów śmierci Ibihary z Daikatany.

Tradycyjnie już, rzucamy okiem na grafikę, a ta jest dość brzydka i szara. Wydaje się, że ludzie z Digital Extremes znają trzy pomieszczenia na krzyż, wypełnione tymi samymi skrzynkami i pudłami. Postacie są bardzo niedopracowane, nie posiadają mimiki, na uwagę zasługuje relikt z 2002 r. - hełmiaste włosy. Czasem zejdziemy pod ziemię, po więcej szarości. Chciałoby się ujrzeć więcej zabawy oświetleniem, ciekawszej konstrukcji poziomów (RE5 !!!!!), ale gdzie tam. I tak nie pójdziemy tam gdzie chcemy (gra wie lepiej), zatem brzydotę poziomów w Dark Sector trzeba po prostu przełknąć. Muzyka jest zaskakująco na dość wysokim poziomie, wpasowując się w dziwaczne, czasem mroczne otoczenie.

Zatem, co chce uczynić główny zły tego przedstawienia ? Włamuje się bunkra z wielką anteną (którego lokalizację zna Yargo- ależ przypadek !), by nadać transmisję która 'oczyści świat'. Domyślam się, że zmienić ludzi w mutanty, czy coś- gra nie jest mocna w tłumaczeniu tego typu detali. Jakimi zaś kryje się pobudkami ? Głosami w głowie. Tak jest. To się nazywa banalność złych w grach, kiczowata jakość..nieważne. Hayden tymczasem podąża do bunkra, bo 'nigdy w życiu nie postąpił właściwie' lekceważąc tym samym rozkaz szefa, który kazał mu zastopować akcję. Ale to nieważne, szef przecież jest niedobry, zatem Hayden daje mu łaskotki za pomocą szczepionki z trutką i idzie do bunkra, by ostatecznie rozprawić się z Meznerem. Dowiadujemy się jeszcze, że to USA wyprodukowało Technocyt jako broń - standard i zabieramy się do walki z Meznerem, ta zaś jest...standardowa jak cały DS. Mezner zamyka się w trumnie wokoło zmutowanej smoły, Hayden zaś okłada trzy macki plujące w niego kwasem czy rzucające głazami. Okładamy macki, atakujemy Meznera w jego otwartej trumnie, macki się regenrują etc. Jeśli graliście w Dead space czy Resident evil 5, wiecie czego się po walce spodziewać - jest ona schematyczna i za łatwa. Mezner pada, a Hayden wychodzi (pomimo tego, iż kazał Yargo zamknąć bunkier), efekciarsko łapiąc szurikien. Yay !

Refleksje ? Cóż, gra jest mocno średnia. Podobno była niedoceniana i w zasadzie nie dziwię się czemu - jest zwyczajnym połączeniem Gears of War, Resident Evil 5 oraz Protoype, a jest to dość słaby miks. Nie ma tu zbytniej innowacji, walka jest wolna, bossowie frustrujący, historia naiwna i standardowa. Nie ma ciekawej historii z RE5, poczucia mocy z Protoype. Da się w to pograć, jednak o wiele więcej zabawy daje Protope. Dark sector nie bez powodu ma taką nazwę- spoczywa w ciemnościach gier komputerowych, nigdy nie świecąc oryginalnym pomysłem.

Ocena:
5/10

Plusy:
- niektóre bronie
- zabijanie za pomocą szurikena
- niektóre finishery
- niektóre strzelaniny
Minusy:
- mało ciekawa fabuła
- walka wręcz
- brak poczucia mocy bohatera
- nieciekawe postacie
- schematyczni bossowie
- ogólna nuda i spłycenie wielu aspektów gry

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz